Zabawą w kotka i myszkę często określają pracownicy kaliskiego Sanepidu walkę z dopalaczami. Jedne sklepy są zamykane, a za chwilę w tym samym miejscu otwierany jest następny np. pod inną nazwą i z innym właścicielem. Tak było przy ul. Łódzkiej. Tam Sanepid zamknął sklep, nałożył na właściciela 360 000 złotych kary. Lokal nie działał przez kilka dni. W tym tygodniu Sanepid musiał go otworzyć ponownie. "Pojawił się nowy właściciel" - powiedziała Radiu Centrum Barbara Gogolewska, z kaliskiego Sanepidu:

"My zamykamy sklep, jest zmiana właściciela danego sklepu, bądź też nowa umowa najmu danego lokalu. To oznacza, że wchodzi nowy przedsiębiorca, a my musimy lokal otworzyć, nie możemy blokować działalności. Ale w bardzo krótkim czasie przeprowadzane są kolejne kontrole Sanepidu. Jeżeli stwierdzimy wprowadzanie do obrotu tzw. środków zastępczych następuje ponownie zamknięcie danego sklepu. Zawsze, po otwarciu danego sklepu robimy kontrolę".

"Podczas kontroli sprawdzamy czy do obrotu są wprowadzane środki zastępcze. Jeśli tak - to zabieramy je do depozytu policji" - dodała Barbara Gogolewska. Sanepid ma 18 miesięcy na ich przebadanie. Wówczas sklepy są zamykane. Ale zaraz po zamknięciu, czasami w ten sam dzień przychodzi kolejny nowy właściciel - tzw. słup i lokal działa od nowa. Kaliski Sanepid ma już około 100 prób substancji do przebadania. Badanie jednej kosztuje ok. 270 złotych.